sobota, 26 kwietnia 2014

Drugi

w którym przybywa ostatni, diabelnie punktualny uczestnik wyprawy, Wielki Rogacz ingeruje, a wszyscy zbierają się na śniadaniu


— Alcarin! — radosny okrzyk rozbrzmiał w ciemnawym pomieszczeniu, gdzie dwie pogrążone w żywej rozmowie postacie popijały gorący napar. Powietrze przepełniały zapachy najróżniejszych ziół, wśród których dominowały lawenda, mięta oraz anyż, co nadawało małej izbie niepowtarzalnego charakteru. — To najlepsza wiadomość jak mi dotąd przekazałaś!
— Znasz go? — zdziwiła się Lara patrząc jak zatroskanie znika z twarzy Ramona.
— Oczywiście, że znam. Aż dziwne, że ty nic o nim nie słyszałaś, w kręgu druidów przetacza się wiele historii na jego temat. Początkowo był jedynie pomocnikiem medyka, ale dość szybko okazało się, że posiada niezwykły talent uzdrowicielski. W związku z rosnącą sławą niedawno wezwano go do stolicy Adary, Veselm. Pomógł wtedy odebrać poród jednej z tamtejszych arystokratek, hrabiny, o ile się nie mylę. Z tego, co mi wiadomo, nadal tam przebywa. Albo raczej przebywał, do tej pory.
Dziewczyna zamrugała ze zdumienia oczami. Ton jej byłego mentora wskazywał, iż darzył on niewidomego elfa ogromnym szacunkiem, co mogło tylko świadczyć o naprawdę niezwykłym darze. Dlaczego zatem mistrz uzdrawiania wyrusza w zwykłą, choć z pewnością niebezpieczną podróż? Czyżby łup był aż tak wartościowy?
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała całkowita cisza. Lara zamyśliła się głęboko nad celem wyprawy i coraz to inne pytania zaczynały ją męczyć, jednak żadnym nie podzieliła się ze starym druidem. Ramon przyglądał się jej badawczo, a zatroskanie z powrotem zagościło na poprzecinanej głębokimi zmarszczkami twarzy. Znał dziewczynę od bardzo dawna i choć już od wielu lat widywali się niezwykle rzadko to przyznawał, że jest dla niego jak córka.
Od czasu gdy rozpoczął jej naukę przeszła ogromną zmianę. Z impulsywnej i niezwykle chaotycznej awanturnicy wyrosła kobieta, która na pierwszy rzut oka wydawała się ostoją spokoju, jednak stary mentor wiedział, że pod tą powierzchnią cały czas znajduje się wulkan gotowy na wybuch. Lara bardzo dobrze radziła już sobie z kontrolą własnych emocji, ale dla Ramona nie było tajemnicą, że dziewczę nie jest pogodzone jeszcze z samą sobą. Cały czas czegoś szukała, ryzykowała i narażała się, co spędzało druidowi sen z powiek, bowiem w jej działaniach nie dostrzegał żadnego sensu. Wiele razy namawiał ją, żeby się w końcu osiedliła i ustatkowała, jednak zawsze zbywała te propozycje przepraszającym uśmiechem.
— A kot, który tytułuje się lordem? Wiesz coś może o nim? — spytała najemniczka przerywając w końcu ciszę i patrząc z powrotem w oczy byłego nauczyciela.
— Z tego co słyszałem jest to jego prawowity tytuł — odparł Ramon, a widząc jak dziewczyna unosi brwi począł streszczać zasłyszaną w jednej tawernie opowieść. — Podobno w trakcie bitwy pod Zimną Wieżą gdy wojska królewskie były w rozbiciu, a wszyscy przewidywali już klęskę, gdyż wróg nie dość, że górował liczebnie to wspomagany był jeszcze przez dwóch czarodziejów, czego nie można było powiedzieć o oddziałach Pelenu, na polu bitwy pojawił się ogromny, puchaty kocur. W jakiś tajemniczy sposób położył armię Aldeńczyków i za to król przyznał mu lordowski tytuł oraz dość pokaźną posiadłość w pobliżu Vancour. Żadne zasłyszane przeze mnie opowieści nie precyzują jak poradził sobie z liczną armią, ale moim zdaniem obdarzony jest potężną mocą magiczną.
Lara zmarszczyła brwi i w głębokim zamyśleniu przygryzła palec. Zatem kompania była jeszcze dziwniejsza niż zdawało się z początku.




Lydie leżała na łóżku, niespokojnie przewracając się z boku na bok. Odkąd byli z Alcarinem w podróży miała problemy ze snem. Z jednej strony wiązała wyprawę z nowym doświadczeniem, tak istotnym dla jej dalszej edukacji, lecz z drugiej nawiedzały ją czarne wizje. Nie była w stanie sprecyzować źródła swego niepokoju, ani jego dokładniejszego kształtu, co jedynie potęgowało jej obawę. Czuła się jak dziecko zagubione w ciemności.
Z rozmyśleń wyrwał ją stłumiony odgłos pukania. Był on na tyle niewyraźny, że nie mógł pochodzić z drzwi do jej pokoju. Powoli postawiła stopy na zimnej posadzce i wstała. Przemierzyła pokój na palcach i ostrożnie, starając się wywołać jak najmniej hałasu, nacisnęła klamkę. Wychyliła głowę i rozejrzała się po ciemnym korytarzu, nikogo jednak nie dostrzegła. Nadal słyszała stukanie dochodzące, jak się okazało, od strony drzwi wejściowych. Wiedziona ciekawością skierowała swoje kroki w tamtą stronę. Udało jej się zgrać w czasie ze służącym, który zaspany schodził po schodach, narzekając przy tym na niezapowiedzianych wieczornych gości. Lydie oparła się plecami o ścianę posiadłości i przyczajona obserwowała dalszy rozwój wydarzeń.
Służący, zirytowany, uchylił drzwi i już szykował się do zrugania stojącej naprzeciwko niego postaci, gdy nagle zamarł z zadartą wysoko głową.
— Chwilę to zajęło. To jest posiadłość barona Thoque, nie mylę się? — W korytarzu rozległ się niski, głęboki, nieco ochrypły głos, który od razu wzbudził w Lyd lekki niepokój.
Odźwierny pokiwał tylko głową, otwierając szerzej drzwi. Kiedy sylwetka gościa pojawiła się w środku, dziewczyna zrozumiała osłupienie służącego. Mężczyzna mierzył sobie ponad sześć stóp wzrostu, a przy tym był potężnie zbudowany i dumnie wyprostowany, przez co wydawał się przytłaczać otoczenie swą osobą. Sługa niepewnym głosem polecił nieznajomemu poczekać, a sam poszedł obudzić barona. Lydie w tym czasie próbowała dokładniej przyjrzeć się przybyszowi. Miał on krótkie, ciemne włosy i ostre, drapieżne rysy twarzy, zauważalne pomimo panującego mroku. Młoda hrabianka ledwie zdążyła dostrzec zarys przypasanej broni, kiedy nagle gość przerwał ciszę.
— Jen. — Jego głos, wcześniej twardy i chłodny, zmiękł i ocieplił się.
W tym momencie czarodziejka wyłoniła się z cienia drugiego korytarza.
— Co ty tutaj robisz? — Jej głos natomiast był lodowaty.
— Biorę udział w wyprawie — odparł z rozbawieniem. — Po cóż innego bym tu przybył?
— Daruj sobie te gierki. Mnie nie oszukasz.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył z góry na kobietę. Wydawała się przy nim jeszcze bardziej filigranowa niż kiedy Lydie pierwszy raz ją zobaczyła, mimo to nie sprawiała wrażenia słabej czy delikatnej.
— Avarua nie jest bezpiecznym miejscem, a ty masz talent do przyciągania kłopotów. Wolę więc mieć cię na oku.
— Dlaczego? — spytała, oparłszy ręce na biodrach.
— Nie chcę, żeby coś ci się stało. Zależy mi na tobie.
Czarodziejka prychnęła tylko sarkastycznie, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
— Trzeba było myśleć o tym wcześniej.
— Wiele razem przeszliśmy — powiedział cicho po krótkim zastanowieniu. — Wiesz, kim jestem wraz z mymi zaletami, wadami i ograniczeniami. Wiesz, że nie mam zwyczaju tworzyć silnych i trwałych związków z innymi. A mimo to zależy mi na tobie i, wierz mi lub nie, nie sprawia mi przyjemności obserwowanie, jak cierpisz. Pragnę mieć cię w swoim życiu, od dawna odgrywasz w nim ważną rolę. Ten… incydent nie powinien był mieć miejsca. Popełniłem błąd i przyznaję, że w pełni zasługuję na twój gniew. Jedyne, o co teraz proszę, to żebyś rozpatrzyła me przeprosiny.
Skończywszy swą przemowę, mężczyzna spojrzał Jen w oczy, czekając na odpowiedź. Czarodziejka stała bez ruchu, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. W końcu, kiedy Lydie miała już wrażenie, że ciepłe słowa mężczyzny skruszyły wszelką początkową niechęć i dystans Jen, kobieta zaśmiała się szyderczo.
— No, no, powinieneś zabrać się za pisanie ballad, najwyraźniej masz do tego wrodzony talent — dogryzła.
— Czyżbyś nie wierzyła w me słowa? Ranisz mnie. — Przyłożył dłoń do piersi, udając ból. — Może zmieniłem się?
— Wątpię. Ja za to na pewno nie jestem już tym samym naiwnym, głupiutkim dziewczęciem, więc przestań mnie tak traktować. Pytam jeszcze raz: co ty tutaj robisz?
Mężczyzna przez chwilę milczał, przyglądając się uważnie czarodziejce, aż w końcu jego usta rozszerzyły się w dziwnym, nieodgadnionym uśmiechu. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pojawił się zaspany baron Thoque, ubrany w olbrzymią koszulę nocną, a za nim dreptał trzymający świecznik służący. Lydie cofnęła się głębiej w cień, nie chcąc zostać zauważoną. Nikt na szczęście nie zwrócił wzroku w jej stronę.
— Cóż to ma znaczyć, takie nawiedzanie porządnych ludzi o tak późnej porze!
— Jestem najemnikiem, zostałem najęty, a więc jestem. — Jego głos na powrót stał się chłodny.
— Ale o tej porze...!
Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami, na co baron westchnął z ubolewaniem.
— Przynajmniej wszyscy już są... — mruknął pod nosem. Głośniej powiedział do służącego — Ulokuj gdzieś naszego... gościa. Pani, przepraszam za tę scenę — zwrócił się do czarodziejki, nisko się kłaniając. Dziwnie nisko, jak na barona, zauważyła Lydie.
Jen odparła, że nic się nie stało, po czym życzyła wszystkim dobrej nocy i skierowała się z powrotem do swej komnaty. Na odchodnym rzuciła jeszcze nieznajomemu mężczyźnie spojrzenie obiecujące, że dokończą rozmowę. Tamten kiwnął jedynie głową, po czym wraz z baronem i sługą ruszyli w przeciwną stronę; najemnik poruszał się niespodziewanie cicho jak na takiego olbrzyma. Po chwili kroki ucichły, a Lydie pozostała sama. Przez jakiś czas stała niewzruszenie, starając się zrozumieć zaistniałą sytuację. Po chwili uzmysłowiła sobie, jak bardzo nieprzystające do jej pozycji było jej zachowanie.
Przyczajanie się w mroku, podsłuchiwanie prywatnych rozmów i podglądanie gości... Rodzice nie byliby zachwyceni taką postawą. Twarz Lydie wykrzywił brzydki grymas niezadowolenia z własnego postępowania. Skarciła się w myślach, niemalże słysząc w głowie głos matki. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się gwałtownie na dźwięk swojego imienia. Alcarin stał na środku korytarza, zanurzony w panującym wokół półmroku. Jakaś niewidzialna siła ścisnęła Lyd za gardło, gdy ujrzała uśmiech na twarzy nauczyciela.
— Czemu nie śpisz? Jest środek nocy, a wydaje mi się, że to — Alcarin zrobił krótką przerwę i zatoczył ręką półokrąg — nie jest twoja sypialnia.
— Nie mogłam zasnąć — powiedziała, spuszczając wzrok. — Przyszłam tu, ponieważ zaciekawiło mnie pukanie do drzwi. Nikt o zdrowych zmysłach, albo przynajmniej nie wiedziony nagłą potrzebą, nie przybywa o tak późnej porze.
Alcarin pokiwał jedynie głową.
— Dowiedziałaś się przynajmniej czegoś ciekawego?
Lyd podniosła wzrok, zdziwiona takim pytaniem, ale uśmiech, którym została obdarzona, wszystko jej wyjaśnił.
— Niczego.
— Chodź — powiedział nauczyciel, wyciągając dłoń w jej stronę. — Musisz przespać się choć kilka godzin, jutro czeka nas wszystkich ciężki dzień.
Dziewczyna podała dłoń mentorowi, oblewając się przy tym szkarłatnym rumieńcem. Po raz kolejny podziękowała bogom za to, że elf nie mógł dostrzec jej reakcji.
Już miała zamknąć za sobą drzwi sypiali, gdy do głowy przyszła jej pewna myśl.
— Alcarinie? — Zaczęła niepewnie, spoglądając na bladą twarz nauczyciela. — Skąd wiedziałeś, że tam, w korytarzu, to byłam ja?
Elf posłał jej uśmiech, którego nie była w stanie do końca określić.
— Zgadywałem.




W ciemnym budynku rozświetlonym tylko jednym małym sagankiem, trzymanym przez starego druida, Lara żegnała się ze swoim najlepszym przyjacielem. Tuliła do siebie wielki koński łeb, gładząc go przy tym delikatnie i wysłuchując jeszcze raz wszelkich zapewnień Ramona, że zwierzęciu będzie tutaj dobrze. Co do tego najemniczka nie miała żadnych wątpliwości, ale ciężko było jej się rozstać na długi czas z towarzyszem licznych podróży. Wiedziała jednak, że tak będzie najlepiej.
— Żegnajcie — powiedziała w końcu, odsuwając się od wierzchowca. — Wiem, że sobie poradzicie. Wrócę — obiecała, widząc zmartwienie w oczach mentora, którego uścisnęła w ramię i ruszyła w stronę wyjścia.
— Niech się tobą Rogacz opiekuje i strzeże od wszelkich kłopotów — powiedział druid na pożegnanie odchodzącej dziewczyny.
— Życzyłbyś jej powodzenia w wyplątywaniu się z nich, bo w jakieś wpakuje się na pewno — skwitował Sequard. Druid wprawdzie nie zrozumiał, ani nie usłyszał tego przekazu, ale coś w końskich oczach, wpatrzonych w oddalającą się sylwetkę, mówiło o jego obawach.
— Pewnie masz rację — mruknął stary mężczyzna odgadując myśli zwierzęcia. 
Gdy smukła postać zniknęła za rogiem druid otrząsnął się z bezruchu, poklepał po szyjach dwa wierzchowce znajdujące się teraz w jego stajni i wyszedł z budynku zamykając za sobą ciężkie dębowe drzwi. Spojrzał jeszcze raz w stronę gdzie zniknęła jego była podopieczna i udał się do ogrodu na tyłach swojego małego domku, aby zanieść modlitwę do bogów.



Zmierzch zapadł i szum miasta ucichł, gdy Ślepy Strażnik zmienił, lub może też zmieniła, na warcie Głuchego Opiekuna. Ludzie i elfy od dawna toczyły spór o istotę bogów dnia oraz nocy, dlatego też w księgach opisujących ich czyny i dokonania, mędrcy używali czasowników w obu formach. Elfickie wyobrażenia przedstawiały Strażnika jako młodą kobietę, w której twarzy widniały puste oczodoły, kryte czasem w cieniu ogromnego kaptura. Opiekun natomiast wedle ich przekonań był młodzieńcem stojącym wiecznie na baczność dzierżącym miecz i krótki łuk. Jeśliby zapytać się jednak człowieka to opowie ci o oślepionym młodzieńcu strzegącym nocnego porządku, który na swoich oczach nosi opaskę, a w rękach trzyma wielki łuk gotowy do strzału oraz o młodej damie, która stojąc wyprostowana niczym struna opiekuje się dziennym gwarem, z mieczem oraz łukiem przy boku.
Lara często rozmyślała o tym zjawisku, gdy patrzyła w gwiaździste niebo, a wkoło nie było żywej duszy. Interesowało ją czemu to właśnie o tą dwójkę zawsze toczyły się spory kapłanów, a nie o Pierwszego Ojca, którego przedstawienia również różniły się w tych dwóch kulturach. Nutę tej ciekawości zaszczepił w niej właśnie Ramon, gdy odbywali rozmowy o mechanizmach świata. Jednak mimo częstej zadumy nie dochodziła do żadnych wniosków, bo dla niej owy konflikt nie miał żadnego sensu i nie robił żadnej różnicy, ale były osoby dla których był niezwykle istotny. Nie umiała tego pojąć. Przecież bogom i tak był obojętny ludzki los.
Była mniej więcej w połowie drogi do posiadłości barona, gdy szelest krzaków wyrwał ją z rozmyślań. Na drogę wyskoczyła męska sylwetka dzierżąca w dłoni metalowy przedmiot odbijający światło księżyca.
— Pieniądze — rozległ się głęboki, gardłowy głos pasujący do wysokiej, barczystej postaci. 
Na kobiecie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Sprawnie doskoczyła do rabusia, założyła dźwignię na nadgarstek i obaliła przeciwnika na ziemię podcinając kolano. Podczas upadku zdało się słyszeć dwa chrupnięcia stawów. Dziewczyna podniosła wypuszczony przez napastnika przedmiot i odskoczyła od niego gotowa na podjęcie dalszej walki. Mężczyzna jednak skulił się tylko na ziemi wyjąc z bólu.
— Amator — mruknęła z dezaprobatą Lara oddalając się od jęczącej postaci. Obejrzała trzymany w rękach nóż i odrzuciła żelastwo w krzaki. Z tego przeżartego rdzą kawałka metalu i tak nie byłoby żadnego pożytku. 
Czy tak miała wyglądać opieka Wielkiego Rogacza? — zapytała się, przypominając sobie słowa jakimi żegnał ją Ramon. Gdyby dryblas wyskoczył kilka centymetrów bliżej Lara nie miałaby możliwości obalić go tak sprawnie i bezpiecznie. Może i był gorzej wyszkolony od najemniczki, ale za to dysponował znaczną siłą, której nie posiadała kobieta. Gdyby nie źle wymierzona przez niego odległość dziewczyna zapewne kulałaby teraz do swoich bagaży, żeby opatrzyć rany, a nie posuwała się żwawym krokiem. Może bogom nie był jednak obojętny los zwykłych istot, a jedynie nie byli w stanie wszystkiego dopilnować? Przypomniała sobie, jak na wpół żywa leżała na leśnym runie i zdawało się jej, że widzi ogromnego, białego jelenia przebiegającego opodal, chwilę przed tym jak znalazł ją druid. Wmówiła potem sobie, że były to halucynacje, ale rozejrzała się teraz dookoła. Światło księżyca ukazywało jedynie fantastyczne kształty roślin, a wokół nie było słychać nic, prócz szmeru wiatru. Ruszyła dalej drogą. Nie trwało długo, jak w końcu dotarła do pogrążonego już we śnie dworku i zapukała do drzwi. Po chwili usłyszała przytłumione przekleństwo.




Iwan obudził się wcześnie, kiedy tylko słońce wyjrzało zza horyzontu. Ziewnął potężnie i odwrócił się na drugi bok, chcąc ponownie zasnąć, lecz w tym momencie uświadomił sobie, co to był za dzień. Poderwał się z łóżka, naładowany nową energią. Prędko ubrał się i zebrał swoje rzeczy przeczuwając, że reszta kompanii z pewnością jest już gotowa do drogi.
Raźnym krokiem wpadł do sali, w której zeszłej nocy wszyscy się zebrali, nikogo tam jednak nie zastał. Usiadł w fotelu i niecierpliwie zaczął stukać palcami o oparcie, kiedy jednak przez dłuższą chwilę wciąż panowała cisza, a jemu zaczęło burczeć w brzuchu, postanowił poszukać kuchni.
Jako że dwór był ogromny, nim ją odnalazł zdążył zwiedzić kilka innych pomieszczeń, w tym kolejny pokój dzienny, myśliwski i skrzydła na niższym piętrze, a kiedy już mu się udało, służący poprosił chłopaka, by poczekał w jadalni. Usiadł więc za stołem na miejscu, które pozwalało mu obserwować drzwi.
Tutaj nie czekał już długo. Nie zdołał nawet się znudzić, gdy do jadalni pewnie wkroczył Lew z Manters. Vittor, mimo że wcale nie spał długo, wyglądał na wypoczętego i pełnego energii. Uśmiechnął się do chłopaka i usiadł obok.
— Przygotowany do podróży? — zapytał.
Iwan pokiwał energicznie głową.
— O tak!
— Widzę, że pozytywnego nastawienia ci nie brakuje. Bardzo dobrze, oby utrzymało się do końca wyprawy.
Młody czarnoksiężnik poczuł niewysłowioną dumę. Lew z Manters, we własnej osobie, pochwalił go!
Chłopak spojrzał na drzwi, przez które lada chwila służba powinna zacząć wnosić jedzenie. Musiał się czymś zająć, aby zapomnieć o głodzie, dlatego więc zagadał swego idola.
— Dlaczego inni jeszcze nie zeszli? Przecież niedługo trzeba będzie wyruszać w drogę.
Vittor uśmiechnął się lekko.
— To była nasza ostatnia noc w wygodnych łóżkach. Od teraz spędzimy tygodnie, może nawet miesiące na statku, a potem to już kompletna zagadka. Lepiej, żebyśmy wszyscy wyruszyli wypoczęci i pełni energii.
Nim to powiedział w drzwiach pojawiła się kolejna osoba. Gdyby nie to, że młody czarnoksiężnik siedział twarzą zwróconą do wyjścia z pewnością nie zauważyłby kobiety, która cicho niczym duch wkroczyła do izby. Była to ta sama dziewczyna, która wczoraj opuściła dwór barona prawie natychmiast po tym jak zjawił się w nim Iwan. Jeśli chłopak dobrze pamiętał, została przedstawiona jako Lara d'Eqar. W milczeniu zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu w taki sposób, że mogła widzieć całe pomieszczenie, a na powitanie Lwa skinęła tylko głową.
Iwan już miał się oburzyć obcesowym zachowaniem Lary, gdy służba zaczęła wnosić liczne potrawy i jego uwaga została kompletnie oderwana od najemniczki. A jakie to były dania! Półmiski pełne smakowicie wyglądających wędlin i wędzonych ryb, kosze ze świeżym, wciąż pachnącym pieczywem, tace przeróżnych serów, pieczony drób, gęsta potrawka z warzywami i mięsem, dzbany czerwonego wina... Ślinka niemalże mu spłynęła na ich widok.
Wraz ze służbą do jadalni weszli pogrążeni w rozmowie Alcarin ze swą uczennicą. Przerwali dyskusję aby przyjaźnie powitać obecnych, a Lydie do tego dygnęła, jak na panienkę z dobrego domu przystało. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu i podała swojemu mistrzowi instrukcje, tak żeby mógł usiąść koło Vitttora.
— Zostaw proszę wolne miejsce między nami, dla Ramidara. Obawiam się, że nikt inny przy nim nie wytrzyma — polecił hrabiance uzdrowiciel. Jego głos był przepełniony troską o innych uczestników wyprawy.
Lydie, najwyraźniej doskonale rozumiejąc obawy swojego mentora, zrobiła, o co prosił i wyprostowana usiadła na swoim miejscu. Po chwili już kontynuowali przerwaną wcześniej rozmowę.
Iwan, nie czekając na przybycie reszty, zaczął nakładać na talerz przeróżne potrawy. Hrabianka spojrzała na niego z źle ukrywanym zgorszeniem, lecz nie przejął się tym zanadto. Żołądek domagał się jedzenia, więc go dostanie!
Kolejną osobą, która zjawiła się na śniadaniu, był sir Raahael — mężczyzna o złotych lokach. Uprzejmie wszystkich powitał i zasiadł do stołu obok Iwana. Chłopaka nie zadowoliło to, że pomiędzy dwoma tak silnie zbudowanymi najemnikami wygląda dość mizernie. Zwłaszcza, że po chwili do jadalni raźno weszła Jen.
— Dzień dobry wszystkim — powiedziała z olśniewającym, szerokim uśmiechem.
Chłopak momentalnie się zaczerwienił i spuścił wzrok na swój talerz.
Czarodziejka nie zwróciła jednak na niego uwagi, gdyż ze zdumieniem przyglądała się jasnowłosej kobiecie.
— Lara? Niemożliwe! — roześmiała się, siadając obok niej. 
Najemniczka wyprostowała się, wyrwana z zadumy i zaskoczona zmierzyła wzrokiem siedzącą obok postać.
— Zmieniłaś się — stwierdziła jedynie i zaczęła nakładać sobie na talerz stojące najbliżej potrawy.
— I dzięki bogom! Wyobrażasz sobie, żebym nadal była tą samą irytującą trzpiotką?
— Tak.
Jen zupełnie się nie zmieszała.
— Za to ty, jak widać, w ogóle się nie zmieniłaś.
— Witam.
Iwan, dotąd słuchający z opuszczoną głową, teraz uniósł wzrok. W drzwiach stał niesamowicie wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna. Wrażenia drapieżności ostrych rysów twarzy dopełniały stalowoszare oczy. Kiedy olbrzym rozejrzał się nieśpiesznie po pomieszczeniu, a jego wzrok spoczął na Iwanie, skojarzyły mu się z ostrzami mieczy — równie niepokojącymi i przeszywającymi. Chłopaka, nie wiadomo dlaczego, przebiegł po plecach zimny dreszcz.
— Gabriel Rosiver, najemnik — przedstawił się.
Nie zważając na nagle zapadłą ciszę, podszedł do stołu i odsunął krzesło obok czarodziejki. Iwan, nie bez satysfakcji, zauważył, że kobieta nawet nie spojrzała na postawnego mężczyznę.
Reszta kompanii zareagowała różnie. Lara zmarszczyła lekko brwi spoglądając w stronę przybysza, lecz po chwili skupiła się z powrotem na zawartości swojego talerza. Lydie obdarzyła mężczyznę niepewnym, badawczym spojrzeniem, witając go lekkim skinieniem głowy, lecz szybko wróciła do rozmowy z Alcarinem, który z nieodgadnionym uśmiechem czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Sir Raahael przyglądał się mu przenikliwie, napinając mimowolnie ramiona. Vittor zmierzył nowego towarzysza uważnym, taksującym wzrokiem, by w końcu przywdziać na twarz przyjazny uśmiech i zagaić:
— A więc ty jesteś ostatnim członkiem naszej drużyny? 
— Aha — odparł Rosiver nie zaszczycając Lwa spojrzeniem. Zręcznym ruchem lewej ręki wyciągnął zza pazuchy skórzanej kurtki cienki sztylet, wbił go w gruby kawałek pieczeni i przełożył ją na swój talerz. Nie zawracając sobie głowy leżącym obok nożem, zaczął kroić dziczyznę własnym ostrzem, co chwila niby przypadkiem trącając Jen łokciem. Czarodziejka starała się nie zwracać na to uwagi i spokojnie spożywać posiłek, z czasem jednak stawało się jasne, że jej cierpliwość się kończy.
Kiedy Gabriel po raz kolejny ją szturchnął, kobieta zacisnęła ze złością wargi i prawdopodobnie wybuchłaby gdyby nie dostojny, oburzony głos:
— Co to ma znaczyć? Gdzie jest poduszka?
— Spokojnie, Ramidarze — powiedział w przestrzeń uzdrowiciel. — Nie ma potrzeby się denerwować.
— Nie ma potrzeby się denerwować! — prychnął kot. — A widzisz tu jakąś poduszkę?! Nie! I ja też nie! A być tu powinna już dawno temu gotowa na przyjęcie mojej osoby! Może więc przyznasz, że służba tutaj na psy zaczyna schodzić. A widzisz...
Nikt już się jednak nie dowiedział co jeszcze zobaczyć miał niewidomy elf, gdyż w tym momencie do jadalni wpadła zdyszana służąca trzymająca w ręku przedmiot zamieszania. Skłoniła się lekko i położyła niewielkiego jaśka na wolnym siedzisku. Puchaty lord obrzucił kobietę pełnym pogardy spojrzeniem i ulokował się wygodnie na przeznaczonym dla niego krześle. Postawił przednie łapy na stole i zajrzał do talerza sąsiada.
— Ech, Alcarinie — powiedział kręcąc głową z dezaprobatą. — Wykończysz się jedząc tylko te sery i warzywa.
— Wcześniej, przyjacielu, zmuszony będę leczyć twoje dolegliwości wywołane niezdrową dietą — odparł uzdrowiciel, wkładając do ust kawałek jakiegoś warzywa. Jego lordowska kociość obdarzyła elfa spojrzeniem pełnym politowania, wyrażającym głęboką niechęć dla przyjętego przezeń sposobu odżywiania.
Lord uniósł się wyżej, aby mieć lepszy widok na zawartość półmisków i począł węszyć w koło. Wodził błękitnymi ślepiami po stole, co chwila krzywiąc się bądź kiwając łebkiem. Po chwili zwrócił się do siedzącej obok młodej hrabianki.
— Nałóż mi, proszę, kilka plastrów tej pięknie przyrządzonej wędliny o różowawym środku i jedno dzwono ryby z tego podłużnego półmiska w motywy kwiatowe.
Lydie zatrzymała widelec w połowie drogi do ust. Policzyła w myślach do dziesięciu, powoli opuściła sztućce na talerz i, zaciskając usta, poczęła nakładać na koci talerz wyznaczone potrawy. Przynajmniej powiedział "proszę" powtarzała sobie uparcie, nakładając kolejne porcje. Ktoś musiał to za niego zrobić, skoro lordowi brakuje przeciwstawnych kciuków. 
Postawiła pełen talerz tuż przed kocim nosem i na powrót usiadła na swoim miejscu.
— Życzy sobie pan może czegoś jeszcze? — zapytała spokojnie, spoglądając na Ramidara z wyczekiwaniem.
Ramidar pokręcił z godnością łebkiem.
— Dziękuję, drogie dziecko, wystarczy.
Od tego momentu wszyscy jedli w milczeniu, aż do czasu kiedy pojawiła się służąca, Sage, która poinformowała drużynę, że barona Thoque wezwano w ważnej sprawie do siedziby władz miasta i nie będzie mógł osobiście się z nimi pożegnać. Nikt się tym specjalnie nie przejął.
W ciągu kolejnego kwadransa zdołali zebrać swoje bagaże i zgromadzić się przed dworem, gdzie oczekiwały na nich dwa zaprzężone w gniade konie powozy. Gdy tylko zapakowali się do ich wnętrza, zwierzęta ruszyły i ekwipaże potoczyły się w stronę miasta.